Każdy but da się naprawić
Mam klientów z całego świata: Finlandii, Niemiec, Szwecji. Przyjeżdżają tu na wakacje albo do rodziny, a przy okazji przynoszą siatkę butów do naprawy. W tych krajach usługi szewskie to rzadkość, a jak już są to bardzo drogie. Poza tym mamy wielu stałych klientów, którzy przychodzą dwa, trzy razy do roku. Teraz w czasach pandemii, kiedy jest mniejszy ruch potrafią wpaść i zapytać mnie o zdrowie. Nawet wtedy, kiedy nie mają nic do naprawy.
Tekst: Natalia Koralewska
Zdjęcie: Renata Dąbrowska
Chcesz dołożyć swoją cegiełkę w budowaniu lokalnej tożsamości?
Wesprzyj nas – zostań Patronem/Patronką Wrzeszcza!
NATALIA KORALEWSKA: Jak długo istnieje zakład szewski przy Sobótki 1?
MARZENA KRAWCZYK: Od co najmniej 40 lat. Z opowieści mojej teściowej wiem, że kiedyś ten punkt prowadziło dwóch panów w ramach spółdzielni rzemieślniczej, która skupiała zawody rękodzielnicze. W latach 90. zakład przejęła moja teściowa, a kilkanaście lat później ja. Czasami przychodzą do mnie osoby, które mówią „Boże! Tu jest jeszcze zakład szewski, a ja tyle lat nie mieszkam w Gdańsku”.
Jak to się stało, że podjęła pani w nim pracę?
Z zawodu jestem poligrafem, pracowałam w drukarni. Kiedy byłam na urlopie macierzyńskim moja teściowa trafiła do szpitala, więc zaczęłam pomagać w zakładzie. Przyjmowałam buty do naprawy i wydawałam zrobione. Nie miałam pojęcia na czym polega praca szewca, ani jak nazywają się profesjonalnie części buta. Na szczęście był ze mną Wojtek, pracownik mojej mamy, który nauczył mnie, gdzie są zelówki i fleki, i jak wyceniać naprawy. Jestem jednak energiczną osobą, która nie znosi nudy, więc kiedy opanowałam podstawowe obowiązki, pytałam, co mogę jeszcze zrobić i w czym pomóc. Potem zaczęłam samodzielnie ustalać z klientami zakres naprawy i te naprawy realizować.
Nauka obsługi maszyn to chyba nie było łatwe zadanie?
Największy problem był z maszyną do szycia. Praca przy niej była głównym zadaniem mojej teściowej. W dodatku była z nią bardzo związana. Nie pozwalała jej nikomu obsługiwać – z początku mogłam wyłącznie obserwować. Później miałam proste zadania, na przykład przyszycie rzepów. Z czasem coraz trudniejsze. Często łamały mi się igły, nie potrafiłam ich zmieniać i dopóki teściowa nie przyszła, nie mogłam niczego zrobić.
To wciąż jest ta sama maszyna?
Kiedy przejęłam zakład po mamie to niewiele zmieniłam w wyposażaniu. Kiedyś jedna maszyna się popsuła i był kłopot, bo przecież nie ma już punktu naprawy takich urządzeń. Na szczęście mój mąż jest mechanikiem, więc pomaga mi zniwelować usterki mechaniczne, jak chociażby wymianę stalek, czyli szyny metalowych, które podtrzymują obcas. W wakacje podczas urlopu rozbieramy każdą maszynę na części: oliwimy łożyska, sprawdzamy jak bardzo zużyły się poszczególnie elementy, zmieniamy szczotki. Dbam o nie, bo nowe są bardzo drogie i na taką wymianę mnie nie stać.
Kobieta w tym fachu to chyba rzadkość?
Na Zaspie był kiedyś zakład, który też prowadziła kobieta. Kiedy byłam bardzo młoda klienci, którzy byli przyzwyczajeni, że przyjmuje teściowa, często już na wstępie pytali „Czy można rozmawiać z szewcem?”. Na początku wołałam pracownika, ale z czasem zaczęłam mówić, że szewc jest zajęty i podejdzie za godzinę. Z reguły nikomu nie chciało się tyle czekać, więc zlecali mi zamówienie. Do dziś zdarza się, że ktoś wejdzie, po czym szybko wychodzi spłoszony. Kiedy wraca, dwa razy się upewnia i pyta czy to na pewno zakład szewski, a nie fryzjer.
To nie jest lekka praca. Nie raz zacięłam się tnąc twardą gumę. Przez te wszystkie lata znalazłam swoje sposoby i patenty na ułatwienie sobie pracy. Lubię wyzwania, które motywują mnie do nauki. Kiedyś przyszła klientka, która poprosiła o zwężenie butów. Początkowo odmówiłam, ale po jej prośbach i naleganiu przyjęłam buty do naprawy. Zajęło mi to kilka dni i tak zaczęłam zwężać buty. Ta różnorodność daje mi satysfakcję i radość.
Jakich ma pani obecnie klientów?
Właściwie z całego świata: z Finlandii, Niemiec, Szwecji. Przyjeżdżają tu na wakacje albo do rodziny, a przy okazji przynoszą siatkę butów do naprawy. W tych krajach usługi szewskie to rzadkość, a jak już są to bardzo drogie. Muszę się podszkolić w fachowym angielskim, bo klientów obcojęzycznych jest coraz więcej. Nie tylko przyjezdnych, ale także lokalnych. Poza tym mamy wielu stałych klientów, którzy przychodzą dwa, trzy razy do roku. Znamy się więc z widzenia, mówimy sobie „Dzień dobry!” na ulicy. Od kiedy jesteśmy widoczni w intrenecie, przychodzi dużo młodych osób. Nieopodal są akademiki, więc wieść się pewnie roznosi także pocztą pantoflową. Lubię moich klientów. Teraz w czasach pandemii, kiedy jest mniejszy ruch potrafią wpaść i zapytać mnie o zdrowie. Nawet wtedy, kiedy nie mają nic do naprawy. To bardzo miłe.
Co pandemia zmieniła w pani pracy?
Ludzie nie wychodzą na zewnątrz, nie chodzą po ulicy, nie zdzierają butów, więc nie przynoszą ich do naprawy. Jak nie mają potrzeby naprawiać, to ja nie mam pracy. Z dnia na dzień jest coraz mniejszy ruch. To nie jest tak, jak w tradycyjnym zakładzie, że na koniec miesiąca jest ta sama wypłata. Są utargi mniejsze lub większe. Od kilku dni, tygodni jest znacznie mniejszy ruch w porównaniu do zeszłego roku. Jeżeli będzie tak dalej, to będziemy czynni jeden dzień w tygodniu. A jesień w mojej branży zawsze była dobrym czasem. Wszyscy przygotowywali obuwie do zimy.
Ale chyba nie tylko pandemia dotknęła szewców?
Proszę sprawdzić w intrenecie, gdzie można wykształcić szewca. Nie znajdzie pani prawdopodobnie żadnej szkoły, ewentualnie kursy. Czynni rzemieślnicy są z reguły w podeszłym wieku. Nie chce im się nauczać, nie mają motywacji i siły. Takie zakłady przejmują członkowie rodziny albo są wyprzedawane. W dodatku część naszych zadań przejmują punkty w galeriach handlowych – tam można naprawić fleki albo dorobić klucz, a do tego coś kupić. Tylko różnica polega na jakości takiej usługi.
Co to znaczy?
Zdarza się, że przychodzą do mnie klienci, którzy w takim punkcie zostali odesłani z kwitkiem. Chcą się upewnić czy danej rzeczy na pewno nie da się naprawić. Oczywiście, że się da. Nawet jak nie potrafię czegoś zrobić, to szukam rozwiązania. Technika robienia butów wciąż się zmienia. Kiedyś mieliśmy w zakładzie jeden klej, butapren, który był odpowiedni do skóry. Teraz zdarza się, że żele do obuwia sprowadzamy z Niemiec.
A przez tych 20 lat jak zmieniła się okolica?
Ulica Sobótki bardzo. W końcu zrobili remont i stoją lampy. Kiedyś, wychodząc po południu, trzeba było szybko zamykać i pędzić do domu. Było ciemno, więc trzeba było uważać, by nie dostać czymś w głowę albo patrzeć pod nogi czy się nie wdepnie w psią kupę. Teraz, jest przyjemniej i milej. Zresztą dużo ulic we Wrzeszczu poodnawiali. Po długim czasie poszłam na Wajdeloty i byłam zszokowana widząc ile jest kawiarni i restauracyjek. Ale Grunwaldzka to kiedyś to była ulica sklepów i punktów usługowych, a teraz dookoła są same banki, apteki i poczta. Kilka lat temu mogłam po pracy pójść na zakupy. Teraz pozostaje mi tylko Biedronka. Wszystko zrobiło się zupełnie inne. Zniknęły sklepy, które były tu od zawsze, nawet Elegant. Kiedyś można było pójść na piwo do Scruffy Murphy, a teraz nie ma żadnego pubu czy baru, do którego mogłabym się wybrać.
Co z powiedzeniem, że szewc bez butów chodzi?
Ja moje buty naprawiam, choć dopiero wtedy, kiedy mam na to czas. Tylko te ulubione pary robię od razu. Ale, że ja mam bardzo dużo butów, więc jak jedne są niesprawne to nakładam drugie. Kiedy kupuję buty dla siebie, muszę wszytko sprawdzić, rozkładam je na części pierwsze. Pracuję z obuwiem już tyle lat, że wiem, kiedy pachną nie tak jak powinny. To sygnał, że użyto tworzywa, które nigdy nie powinno się w nich znaleźć.
Lubi pani swoją pracę?
Bardzo. Poprzednią pracę też lubiłam. Byłam poligrafem i miałam też zadania introligatorskie. Mogłam coś wykonać od podstaw, odnowić. W zawodzie szewca jest podobnie. Lubię tworzyć i przywracać rzeczy to stanu używalności. To nie jest praca, którą wykonuje dla pieniędzy. Jako szewc nie zarabiam kokosów, ani nawet średnich pieniędzy. To jest zawód, który daje satysfakcję. Cieszę się, że mam swój zakład. Każdy dzień jest inny i przynosi nowe wyzwania.