LudzieMiejscaFotoreportażWideoMapa

Małomiasteczkowy klimat

Na rynku mam swoje stałe punkty – wiem, gdzie są dobre pomidory w sezonie, jaja czy ryby. Przy okazji zakupów zawsze zamienię z nimi dwa słowa, a kiedy na dłużej wyjadę, to potem pytają „Gdzie pani była?”. Czasem się czuję jakbym chodziła do cioci po jajka, a do wuja po pomidory. Tak jak w małym miasteczku, lubię ten klimat.

Tekst: Natalia Koralewska
Zdjęcie: Renata Dąbrowska

Instytut Langfuhr – mz
mz

NATALIA KORALEWSKA: Jesteś dziennikarką radiową od ponad 20 lat. W jednym ze swoich reportaży określiłaś Wrzeszcz miasteczkiem.

MAŁGORZATA ŻERWE: W Dolnym Wrzeszczu wszystko czego potrzebujesz w codziennym życiu załatwisz na piechotę. Poczta, sklep spożywczy, rynek, apteki, a nawet biblioteka, oddalone są od siebie o rzut beretem. A jak chcesz się wybrać do centrum to idziesz na Grunwaldzką. Chociaż teraz tam są głównie banki i galerie handlowe, kiedyś ulica tętniła życiem – była Moda Polska, Elegant. Przyjeżdżałam tu na zakupy zanim zamieszkałam we Wrzeszczu.

Co ściągnęło cię do Wrzeszcza?

Do Wrzeszcza przeprowadziłam się z Zaspy przeszło 20 lat temu. Mieszkałam w bloku, z moich okien było widać cmentarz Ofiar Hitleryzmu, czyli widok na zielony, zadrzewiony teren. Lubię cmentarze, więc to nie widok mi przeszkadzał – chciałam się wyprowadzić z bloku, ale nie miałam upatrzonej lokalizacji. Obejrzałam wiele mieszkań w Trójmieście, z których wybrałam dwa. Pierwsze było na Fiszera w Sopocie – parter szachulcowego domu, wydawałoby się idealne miejsce do życia. Drugie mieszkanie było we Wrzeszczu przy placu Wybickiego. Pierwsze co mi się spodobało, zanim weszłam jeszcze do środka to właśnie ten plac. Taka enklawa zieleni i gwarancja, że nie powstanie tu żadne nowe budownictwo. To przeważyło.

Jak zapamiętałaś to miejsce z tamtych lat?

Plac Wybickiego jest ciekawy – wyspa zieleni otoczona budynkami mieszkalnymi, właściwie szeregowcami zbudowanymi pod koniec lat 20. Wtedy to miejsce nazywało się Neuer Markt. Domy są humanitarne, zaprojektowane na miarę człowieka: są z cegły, mieszkania mają 2,8 metra wysokości i w dodatku są ciepłe, bo stoją w szeregu. Pośrodku jest plac z zielenią i niewielką architekturą. To miejsce nie zmieniło się tak bardzo z biegiem lat, ale z czasem o nie bardziej zadbano – dostawiono ławki, zagospodarowano parking, zrobiono podjazdy do bloku dla osób niepełnosprawnych. Fontanna odzyskała pierwotną funkcję.

Znasz swoich sąsiadów?

Jak się tu wprowadziłam, dookoła mnie mieszkali starzy ludzie. Nie było żadnych autochtonów. Kiedy umarli na ich miejsce wprowadziły się ich dzieci. Nie znam ich losów ani tego skąd przyjechali, nie mam z nimi dobrej chemii. Kiedy się wprowadziłam do Wrzeszcza nie interesowałam się tak bardzo historią dzielnicy. Mieszkając tu już kilka lat dowiedziałam się, że po sąsiedzku urodził się Günter Grass. To zbiegało się z przyznaniem mu nagrody Nobla. Wówczas władze miasta Gdańska wpadły na pomysł, aby wykorzystać markę Grassa i wypromować fakt, że urodził się we Wrzeszczu. Zrobiłam reportaż z jego wizyty w dzielnicy zaraz po dostaniu Nobla i to był pierwszy raz, kiedy nawiązałam kontakt z ludźmi, którzy tu mieszkają. 

Jak wspominasz ten dzień?

Jego wizyta w 2000 roku była szalenie ciekawa. Całe wydarzenie organizowało Nadbałtyckie Centrum Kultury, którego dyrektorem był wówczas Maciek Nowak. Zachęcił mnie do wyjścia z domu po sąsiedzku, bo będzie parada. Maciek wymyślił fetę podejmującą temat z powieści Grassa. Zaprosił muzyków i mieszkańców, którzy przemaszerowali grając na bębenkach. Umieszczono także emaliowaną tablicę z fragmentem powieści „Blaszany bębenek” na domu, w którym Grass się urodził. To bym bardzo ładny akcent na kamienicy, która nie była jeszcze odremontowana i nie wyglądała tak świetnie jak teraz.

I nie było toalet w niektórych mieszkaniach.

Faktycznie podczas tej wizyty noblista odwiedził dom przy ulicy Lelewela, w którym się urodził. To była przedwojenna kamienica, która miała toalety w korytarzu. Brak toalet w mieszkaniach został poruszony przez Grassa na konferencji prasowej. Trzeba pamiętać, że uchodził on za socjalistę, a Paweł Adamowicz – jeżeli można taką kategorię przyjąć – za prawicowego liberała. Różnica poglądów była przyczynkiem do uszczypliwości wymierzonych w prezydenta. Niemniej Grass był także bardzo przyjaznym człowiekiem i życzliwym. Odwiedzał Gdańsk raz w roku.

Jak na pojawienie się Grassa w dzielnicy zareagowała lokalna społeczność?

Przy okazji tamtej wizyty okazało się, że wciąż pokutuje antyniemiecka karta, której bliskie jest nastawienie roszczeniowe. Jednak z czasem mieszkańcy przyzwyczaili się do zainteresowania mediów i przyjeżdżających dziennikarzy. Myślę, że Maciej Nowak zrobił ciekawe i ważne wydarzenie dla dzielnicy, a kilka lat później Iwona Bigos zainicjowała festiwal Grassomania. W Śródmieściu powstał także dedykowany Grassowi oddział Gdańskiej Galerii Miejskiej. Wykorzystanie marki noblisty wyszło na dobre – dzięki temu zatarł się podział pomiędzy willowym Górnym Wrzeszczem, atrakcyjną Grunwaldzką, a zaniedbanym Dolnym Wrzeszczem. Kwartał od Lelewela do Wajdeloty dużo zyskał, nie tylko materialnie, ale i mentalnie. Mieszkańcy dostali coś, z czego mogli być dumni.

Powstała też ławeczka Grassa z Oskarem z „Blaszanego bębenka”.

Sławoj Ostrowski, który jest autorem tej rzeźby kilka razy w roku dorabiał pałeczki Oskarkowi. Za każdym razem jak dorobił, to znowu były urwane. To chyba jakiś dzielnicowy sport.

Do zmiany Dolnego Wrzeszcza przyczyniła się także rewitalizacja ulicy Wajdeloty.

Wajdeloty przed rewitalizacją była brzydka, smętna i brudna. Z drugiej strony, od kiedy pamiętam Dolny Wrzeszcz był różnorodny. Jak odwiedzałam, którzy mieszkali przy Wajdeloty, to w ich kamienicy były zarówno zaniedbane mieszkania komunalne jak i lokal, w którym przyjmował notariusz. Te skrajności wciąż występują we Wrzeszczu, ale nie ma już takiego bałaganu na ulicach. Rewitalizacja na pewno w tym pomogła. Pojawiło się dużo knajp, nowe sklepy z ekologiczną żywnością, nowe usługi. Na przestrzeni ostatnich 20 lat w Dolnym Wrzeszczu zmienił się przekrój społeczny tej dzielnicy – wiele osób zniknęło. Być może ma to związek ze spadkiem liczby mieszkań komunalnych, które zostały wykupione i wyremontowane, a zadłużone po prostu zlikwidowane.

Boczne ulice – Grażyny czy Wallenroda – wciąż odstają od odnowionej Wajdeloty.

Dziś przechadzając się pomiędzy nowym osiedlem na terenie Browaru a ulicą Grażyny zauważyłam wielkie wysypisko śmieci. W podwórku pomiędzy kamienicami są podziemne śmietniki. Albo śmietniki są za małe, albo ktoś nie wywozi tych śmieci. Czemu to tak wygląda? Może nobilitacja tej dzielnicy to tylko pozór. A może nowi mieszkańcy nie traktują tego miejsca jak swoje? Nie wiem. Trochę mi to przypomina różnorodność berlińskiego Kreuzbergu, który także dzieli się na lepszy i gorszy. Przy Oranienstrasse jest totalnie syfiasto, a bliżej lotniska Tempelhof jest ładniej, czyściej.

Wajdeloty to Kreuzberg w skali Wrzeszcza?

Po rewitalizacji na Wajdeloty dużo się zmieniło – tego jednak nie da się porównać z tym, co jest na Kreuzbergu. Przy Bergmannstrasse, w każdym budynku w parterze są punkty usługowe, a restauracje oferują właściwie cały przekrój kuchni świata. Na Wajdeloty mamy może jakiś niewielki procent tego, taki mikro świat.

Czy tak jak przystało na miasteczko…

Lubię ten klimat Dolnego Wrzeszcza. Jest tu wiele osób, które są mi bliskie, część z nich to bohaterowie moich reportaży radiowych. Na przykład pan Sławek, który prowadzili „Emalię”, która kiedyś była zwyczajnym sklepem z gospodarstwem domowym: słoiki, weka, jakieś gumki czy uszczelki i oczywiście garnki emaliowane, które były wówczas głównym asortymentem. W reportażach rozmawiałam także z Mileną, która założyła Kurhaus, klubokawiarnię na Wajdeloty. To zapoczątkowało moje życie towarzyskie w dzielnicy – żeby spotkać się ze znajomymi na wódeczkę nie muszę już jechać do centrum. Obok nowych miejsc, są też te obecne od lat: sklep z ziołami przy rondzie, czy sklep metalowy na Waryńskiego. I oczywiście rynek, który bardzo lubię i robię na nim zakupy regularnie.

Co stanowi o wyjątkowości wrzeszczańskiego ryneczku?

Znam tych ludzi i wiem, że nie wcisną mi czegoś nieświeżego czy produktów kupionych w hurtowni. Mam swoje stałe punkty – wiem, gdzie są dobre pomidory w sezonie, jaja czy ryby. Przy okazji zakupów zawsze zamienię z nimi dwa słowa, a kiedy na dłużej wyjadę, to potem pytają „Gdzie pani była?”. Czasem się czuję jakbym chodziła do cioci po jajka, a do wuja po pomidory. Tak jak w małym miasteczku, lubię ten klimat. Jestem po prostu patriotką Dolnego Wrzeszcza. Przedstawiając się za granicą zawsze mówię, że jestem z Wrzeszcza, Langfuhr, czyli tam, gdzie urodził się Günter Grass.

Instytut Langfuhr – Wywiad przeprowadziliśmy dzięki dofinansowaniu z Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”.
Wywiad przeprowadziliśmy dzięki dofinansowaniu z Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”.