Na Krętej
– Pokażę pani na czym polega życie społeczne na Krętej – mówi Andrzej i puka w ścianę, a po chwili odpowiada mu stukanie z drugiej strony. Wyjmuje kieliszki, rozlewa przywiezione z nart we Włoszech bombardino i dodaje bitą śmietanę. Za chwilę do domu wchodzi Tomasz, autor hymnu Krętej. – Jak masz chandrę, jak jest okazja – pukasz, żeby sąsiedzi przyszli na śledzie i piwo. Osiem osób to jest natychmiast, czasem więcej. Wtedy wszystko jest do załatwienia, humor wraca.
Tekst: Maria Pela
Chcesz dołożyć swoją cegiełkę w budowaniu lokalnej tożsamości?
Wesprzyj nas – zostań Patronem/Patronką Wrzeszcza!
Przedwojenne lotnicze zdjęcie Krętej, wtedy Am Heitzkeberg, wisi w kilku domach przy tej ulicy: nieliczne budynki jednorodzinne, ogródki, puste pola. Mieszkańcami byli profesorowie politechniki z rodzinami. Po 1945 do opuszczonych domów wprowadzili się przesiedleńcy z Kresów. Gęstsza zabudowa pojawiła się w latach 70., gdy młodzi naukowcy zaczęli budować tu szeregowce. Dziś ulica otoczona jest lasem, ma swój chór, hymn, klub morsa, tradycje i święta – ostatnie z okazji stulecia odzyskania niepodległości Polski pod hasłem „Kręta Niepodległa”.
– Kręta to zaścianek i centrum Wrzeszcza zarazem. Początek i koniec – uważa Beata, moja mama, która mieszka tu ćwierć wieku. – Życie na Krętej nie jest wielkomiejskie, ani małomiasteczkowe, ani wiejskie. Kręta to oddzielna wartość.
Kręta przecięta jest w połowie ulicą Jarową. Przez lata dwie części Krętej toczyły spory, która jest pierwszą, a która drugą Krętą. Argumenty? Historyczne lub wynikające z numeracji domów. W końcu, podczas Święta Krętej w 2015 roku, mieszkańcy postanowili, które że te dwie części ulicy oficjalnie będą nazywać Krętą północą i południową – tych określeń w rozmowach używają do dziś.
Na końcu Krętej północnej jest jeszcze część ulicy oddzielona wysokim płotem i bramą zabezpieczoną domofonem, za którymi znajdują się kolejne domy. Ta część ulicy nazywana jest trzecią Krętą, Krętą „za bramą”.
Zwarte szeregi
Powojenna Kręta północna i południowa powstała mimo niedoborów.
– Postanowiliśmy wybudować nowoczesne domy szeregowe w stylu skandynawskim – mówi mi Andrzej, który w latach 70. wraz ze znajomymi z Instytutu Maszyn Przepływowych Polskiej Akademii Nauk zainicjował prace. – Brakowało wszystkiego, nawet papieru toaletowego. Naszym atutem był zapał do pracy i młodość, mieliśmy po trzydzieści lat. Projekt przygotowali koledzy z Politechniki, którzy przejęli nadzór nad budową.
Najęto ekipę z Nowego Dworu, cegły i stal pozyskiwano z rozbiórki, do transportu zakupiono starą ciężarówkę. Ale najważniejsze były dla nich cotygodniowe spotkania z rozliczeniem finansów i wkładu własnej pracy.
– Takie podejście eliminowało leniuchowanie. Domy wylosowaliśmy – każda rodzina wrzuciła do kapelusza swój los ze wskazaniem domku, który najbardziej jej odpowiada. O dziwo tylko dwa losy się nałożyły ze sobą, zainteresowani się porozumieli.
O układzie domów na Krętej Jarek mówi tak:
– Na Krętej północnej, nad szeregiem PAN-u, na zboczu wzgórza, są domy doktorów i adiunktów z Politechniki, a na samej górze – profesorów z tej uczelni. Na Krętej południowej też są szeregi dla pracowników Politechniki. Wszystkie budynki są z lat 70., natomiast szereg przy rondzie na Krętej południowej, w którym mieszkam, to inna historia – przełom lat 80. i 90. Te domy budowali już ludzie z różnych środowisk.
O wspólnym życiu sąsiadów na Krętej rozmawiam z Andrzejem w jego domu. – Pokażę pani na czym polega życie społeczne na Krętej – mówi i puka w ścianę, a po chwili odpowiada mu stukanie z drugiej strony. Wyjmuje kieliszki, rozlewa przywiezione z nart we Włoszech bombardino i dodaje bitą śmietanę. Za chwilę do domu wchodzi Tomasz, autor hymnu Krętej. – Jak masz chandrę, jak jest okazja – pukasz, żeby sąsiedzi przyszli na śledzie i piwo. Osiem osób to jest natychmiast, czasem więcej. Wtedy wszystko jest do załatwienia, humor wraca.
Papież wysyła list na Krętą
Andrzej opowiada: – Znaliśmy się z pracy i czasów budowy, przyjaźniliśmy się, chodziliśmy razem do kina i opery. Ta więź nie została przerwana, nawet gdy w szeregu zawitali nowi właściciele.
Chór Familia Kręta powstał w 1987 roku, dyrygował nim Tomek, który jest profesjonalnym muzykiem. Familia występowała na Krętej, w kościołach, domach dziecka, a nawet w teatrze. Śpiewom towarzyszył akompaniament pianina i skrzypiec, na których grała żona Tomka – Joasia. W pieczołowicie przygotowanym i przechowywanym przez Andrzeja albumie o Familii Kręta jest słynne (w skali Krętej) zdjęcie, na którym Andrzej wręcza w 1988 roku Janowi Pawłowi II zaproszenie na koncert chóru, który miał się odbyć w wieczór Trzech Króli. Papież zaskoczony tym nietypowym zaproszeniem spytał: – „»Oj, maluśki« śpiewacie?”.Odpowiedziałem, że tak – wspomina Andrzej. – „To dobrze żeście się zorganizowali, tak trzymajcie, wierzę, że wkrótce wróci wolność, będzie w Polsce lepiej” – skwitował papież.
W odpowiedzi na zaproszenie, na Krętą przyszedł list od papieża. Jan Paweł II napisał w nim odręcznie błogosławieństwo i życzenia na Boże Narodzenie 1988 roku.
Koncert się odbył, pojawił się na nim biskup Tadeusz Gocłowski. Dziś ludzie z Krętej spotykają się na śpiewanie co roku, po pasterce, u Elżbiety i Bolka, w ich domu na rogu Krętej i Jarowej.
Szefie!
Gdyby Wioleta, córka Joli i Janusza, nie była jedynaczką, rozrywki dzieci z ulicy Krętej na pewno wyglądałyby inaczej. Pierwsze spotkanie dla sąsiadów z szeregu przy rondzie na Krętej południowej rodzice Wiolety urządzili z okazji jej pierwszej komunii, w 1993 roku.
– Żyłem budową domu na Krętej. W zeszycie mam zapisane wszystkie związane z nią daty. Intensywne życie społeczne zaczęło się w 1994, od kuligów dla dzieci – tak początki wspólnego życia na ulicy opisuje Janusz. – Organizowałem je na leśnym odcinku ulicy za pagórkiem, przy którym leży Kręta. Początkowo były dzieci z Krętej i Sobieskiego, a potem z Cygańskiej Górki, więc kuligi musiały odbywać się dwa razy dziennie. Raz było aż 56 dzieci – wtedy musieli mi pomagać już inni rodzice. Kupiłem sto pączków, dzieci wszystko zjadły od razu. Potem przez kilka lat organizowałem treningi biegowe. Początkujący biegli do szpitala zakaźnego, bardziej zaawansowana grupa do szkoły, a z Karolem i Grześkiem pędziliśmy aż do Alei Zwycięstwa. Zrobiliśmy sami plac zabaw. Zmontowałem huśtawkę, trzepak i kosz do koszykówki, w końcu byłem spawaczem. Były potem zawody w podciąganiu na drążku i robieniu pompek – wylicza Janusz.
Dzieci z Krętej nadal korzystają z placu zabaw wybudowanego przez Janusza. Na liście inicjowanych przez niego akcji jest jeszcze coroczne wiosenne sprzątanie lasu i ulicy, które kończy się imprezą rodziców na podwórku oraz Dzień Dziecka – zawody w skokach w workach, wyścigi z jajkiem na łyżce. A także ognisko na początku lata, potem zawody w ping-ponga w garażu, wspólne urządzenie boiska do badmintona pod lasem i zawody.
– Przy stromej ścieżce przez las zrobiłem barierkę, bo w zimę nie można było nią zejść do przystanku. Sąsiedzi urządzili mi niespodziankę – przyjęcie przy tej barierce i oblewanie jej oficjalnego otwarcia – wspomina Janusz.
Od 2010 roku na Krętej działa nieformalny klub morsa O!Kręty. Co roku jego członkowie organizują bal przebierańców – zazwyczaj u któregoś z sąsiadów w domu, choć ostatnio w Restauracji Mestwin.
– Gdy jestem w Polsce, zawsze się kąpię z morsami, dzięki temu jestem zdrowy, mam 62 lata, a biegam maratony. Brakuje mi działania. Pracuję teraz w Szwecji, chcę tam być do emerytury i od razu wracam na Krętą – mówi Janusz.
– Dzieciaki, gdy miały jakąś sprawę wołały do niego: „Szefie!”. Nadal niektórzy z nas tak się zwracają do pana Janusza. Osobowość, charyzma, lubi ludzi – mówi Marcin, który nadal tu mieszka, dziś z żoną Magdą i trójką małych dzieci.
Rondo świętuje
Wielkie święto ulicy w 2015 roku zaczęło się tak: – Gdy kilka lat temu szereg PAN-u z Krętej północnej zaprosił przedstawicieli Krętej południowej na swoje czterdziestolecie, uznaliśmy, że w kolejnym roku my ich zaprosimy. Urządziliśmy więc Święto Krętej i równocześnie dwudziestopięciolecie naszego szeregu przy rondzie. Ten okres wyliczyliśmy od dnia wylania fundamentów – opowiada Jarek.
Święto Krętej to dla ulicy duże wydarzenie. Na rondzie rozstawiono wynajęte stoły i ławy nakryte białymi obrusami. Kręta północna przyszła na czele z Tomkiem, grającym na trąbce hymn ulicy. Byli dawni i aktualni mieszkańcy Krętej i okolic, ponad sto osób. Wystąpił zespół muzyczny, był pokaz zdjęć z życia Krętej, każdy mógł opowiedzieć do mikrofonu o życiu na tej ulicy. Na koniec tańce. Na pamiątkę na budynku trafostacji powstał mural, który przedstawia życie Krętej. Znajdzie się na nim każdy mieszkaniec ulicy. Namalowała go Magda – moja siostra, mieszkanka szeregu przy rondzie, z koleżankami Agą i Edytą. Do dziś nikt nie odważył się pomazać go sprejem.
„Kręta, moja miłość”
– Jestem zakochany po uszy w Krętej – mówi mi Marcin w salonie domu pod literą „B” przy rondzie. – Ludzie dobrali się w naszym szeregu na Krętej południowej przy rondzie przypadkowo, choć łączyła ich budowa domów i dzieci w tym samym wieku, czyli my. Tu się wychowałem. Czułem się bezpiecznie. Pewnie wpłynęło na to też piękne położenie Krętej.
Moja mama myśli podobnie: – To uroda tego miejsca i ludzie sprawili, że życie tu jest tak intensywne i wartościowe. Wspólne akcje dają poczucie bezpieczeństwa emocjonalnego. Gdy dzieci były małe, wspólnota była niesamowita, sąsiedzi wpadali do siebie bez pukania. Taka relacja może być trudna, bo oznacza, że nie można przemknąć ulicą niezauważenie, trzeba być zawsze gotowym na spotkanie i rozmowę. Dla mnie to miłe, chociaż wszystko zależy od tego, jaki ma się stosunek do świata.
– Zawsze działałem na rzecz tego, żeby obie Kręte się poznały i żyły w zgodzie. Spotkania razem, w miejscu publicznym, otwartym, na ulicy – to jest bardzo dobre, pod prąd współczesnym nurtom zamkniętych osiedli – podsumowuje Jarek.
---
Tekst powstał w ramach warsztatów „Reportaże o mieszkańcach Wrzeszcza” zrealizowanych w ramach Budżetu Obywatelskiego Miasta Gdańska.