LudzieMiejscaFotoreportażWideoMapa

Zamieszkaliśmy tu po kimś

Poznanie historii zmienia perspektywę, nasz sposób bycia w świecie. O tym trzeba nie tylko pamiętać, ale być także odpowiedzialnym za miejsce, w którym zamieszkaliśmy. Poprzedni mieszkańcy Wrzeszcza musieli się po prostu stąd wyprowadzić. A my jesteśmy tu krótko i jesteśmy tu po kimś.

TEKST: JAKUB KNERA
ZDJĘCIE: RENATA DĄBROWSKA

Instytut Langfuhr –

Chcesz dołożyć swoją cegiełkę w budowaniu lokalnej tożsamości?
Wesprzyj nas – zostań Patronem/Patronką Wrzeszcza!

 

NATALIA KORALEWSKA: Jak trafiliście do Wrzeszcza?

MARTA KURPIEWSKA: Moi rodzice na studia do Gdańska przyjechali z Warmii – tata z Iławy, a mama z Braniewa. Jako młode małżeństwo zamieszkali na Niedźwiedniku, tam się wychowałam. Do Wrzeszcza przeprowadziliśmy się jak już byłam nastolatką. Rodzice kupili część domu przy ulicy Podleśnej.

PIOTR KALIŃSKI: Do Gdańska po wojnie przyjechali moi dziadkowie. Oboje pochodzili ze wschodu, z pogranicza białorusko-litewskiego. Wychowali się w sąsiadujących wsiach, ale poznali się dopiero w Gdańsku. Wówczas zwyczajem było małżeństwo z osobami z tej samej grupy etnicznej. Dziadek z racji, że był wojskowym, dostał mieszkanie na Obywatelskiej we Wrzeszczu. Tam dzieciństwo spędziła moja mama. Będąc mężatką zamieszkała nieopodal na Współczesnej, gdzie z kolei ja się wychowałem. I tam mieszkałem nieprzerwanie, dopóki nie wyprowadziłem się z rodzinnego domu.

Jakie było dzieciństwo we Wrzeszczu?

Piotr: Mieszkałem bardzo blisko lasu, więc wszystkie moje aktywności były z nim związane. Nie wisiałem na trzepaku przed blokiem, park Jaśkowej Doliny był moim podwórkiem. Zimą zjeżdżaliśmy z tych górek na sankach. Każde wzgórze miało swoją potoczną nazwę – Grochówa, Atomka, czy Skocznia Śmierci.

Ta ostatnia to była trasa saneczkowa?

Piotr: Tak, to jest taka wysoka skarpa położna za kortami przy ulicy Podleśnej. Zimą, jak napadło śniegu na trasie zjazdu kształtowały się w trzy wysokie muldy. Jak ktoś na drewnianych sankach wyskoczył, to rzadko lądował na całych. Na końcu rosło drzewo, które należało umiejętnie wyminąć, bo inaczej wracało się z rozbitą głową, albo złamaną kończyną. Zawsze jako dziecko zastanawiałem się skąd wzięły się nazwy tych wzgórz, przecież nie są to nazwy topograficzne, ale były powszechnie używane. Do dziś zresztą funkcjonują wśród moich znajomych.

Zdawaliście sobie sprawę, że kiedyś to był park miejski?

Piotr: Nie, dla nas to był po prostu las, który było częścią wielkiego Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego. Z drugiej strony to było nasze podwórko. Odkrywaliśmy dużo dziwnych miejsc, nietypowych jak na plac zabaw dla dzieci. Zazwyczaj były to elementy infrastruktury wojennej – bunkry, muszle czy schrony.

Czy to wywołało w was zainteresowanie historią?

Marta: Moje zainteresowanie historią wzięło swój początek od wystawy w Domu Uphagena przy ulicy Długiej. Była to prezentacja projektów i szkiców niemieckiego architekta Adolfa Bielefeldta. Wśród rysunków i rycin zobaczyliśmy z rodzicami projekt naszego domu przy Podleśnej! Nie znałam go wcześniej. To otworzyło mi oczy na historię przedwojenną naszej dzielnicy.

Dowiedziałaś się więcej o byłych mieszkańcach z waszego domu?

Marta: Tak, ale to nie była wiedza zdobyta z książki. Pewnego dnia do naszych drzwi zapukała Niemka, która się w naszym domu wychowała. Mama zna język niemiecki i dzięki temu nawiązała z nią kontakt. Dostaliśmy od niej zdjęcie. Przedstawiało małą dziewczynkę, stojącą w wykuszu od strony ogrodu. Dzięki temu zobaczyliśmy, jak wyglądał nasz dom przed wojną, szczególnie elewacja, zniszczona w czasie wojny. Opisała nam także historię żołnierza, który został pochowany w naszym ogrodzie. Bałam się później chodzić po ciemku wokół domu.

Piotr: Ja się interesowałem historią od wczesnego dzieciństwa i właściwie można powiedzieć, że świat dla mnie był wrzeszczocentryczny. Przedwojenna historia mojej dzielnicy miała wpływ na kształtowanie mojej świadomości. Wychowujesz się w miejscu, gdzie są przedwojenne cmentarze, a połowa drzwi ma poniemieckie skrzynki na listy. W okresie licealnym czytaliśmy z kolegami „Weisera Dawidka” Pawła Huelle i dzięki temu poznałem inną narrację historyczną od wykładanej w szkole.

A gdzie bujaliście się jako nastolatki?

Piotr: Trzymałem się z ekipą ze Współczesnej i z Trawek. Nie wszyscy chodziliśmy do tego samego liceum, ale czas wolny spędzaliśmy razem. Całe nasze życie towarzyskie odbywało się w dużej mierze w lesie i właściwie do dzisiaj tak jest. Na początku chodziliśmy na tak zwany „poligon” – miejsce, w którym kiedyś stacjonowała jednostka wojskowa na granicy Wrzeszcza z Moreną. Jak byłem młodszy, a jednostka była aktywna, to chodziło się do wojskowych odkupić glany za paczkę papierosów Extra Mocnych. Potem zmieniliśmy nasze miejsce spotkań na teren szpitala psychiatrycznego na Srebrzysku. Odkryliśmy, że w płocie jest dziura, ale z czasem wchodziliśmy na legalu przez bramę. Cieć, który pilnował tego terenu zawsze nas wpuszczał, tylko prosił o ciche zachowanie. Spotykaliśmy się tam, żeby pogadać, pobyć razem, czasem schodziło się nas po dwadzieścia osób z okolicy.

Marta: Akurat okolice Srebrzyska też dobrze pamiętam. Tata przed długie lata dzierżawił sklep ogrodniczy w okolicach obecnej stacji PKM Brętowo. Były tam szklarnie, w których pracowałam pomagając rodzicom w biznesie. Zdarzało się, że pacjenci szpitala przychodzili do sklepu – wypytywali o rośliny, oglądali ryby w akwarium. Cała ta okolica była spokojniejsza. Czasem słyszeliśmy charakterystyczny przy pochówku dźwięk trąbki z położonego nieopodal cmentarza.

Piotr: Teraz całe Srebrzysko straciło charakter. Wybudowali tak zwaną nową Słowackiego, która stała się taką autostradą przez dzielnicę z niewielką liczbą przejść dla pieszych.

Czy to właściwie jest jeszcze Wrzeszcz?

Piotr: Dla mnie Srebrzysko zawsze było integralną częścią Wrzeszcza. Nie była to okolica willowa. Koniec ulicy Partyzantów wyglądał raczej jak z roku 1945. W mieszkaniach w przedwojennych kamieniach unosił się zapach wilgoci i stęchlizny. Drogi były dziurawe. Był Srebrny Młyn i wiele rozpadających się budynków. Ich stanem nikt się nie przejmował, a przecież to była jakaś wartość i dziedzictwo, znak historii i upływającego czasu. Dawne Srebrzysko po prostu zniknęło. Podobnie jak przedwojenny cmentarz za kościołem pw. Matki Boskiej Nieustającej Pomocy. Przez lata był zaniedbany, aż któregoś dnia wjechał buldożer i niewiele zostało po pogruchotanych nagrobkach. Obecnie to cień oryginalnej nekropolii i jego stan woła o pomstę do nieba. Mam to tego miejsce duży sentyment.

Z jaką częścią Wrzeszcza czujecie się związani?

Marta: W zasadzie moje samodzielne odkrywanie Wrzeszcza zaczęło się jak wróciłam do Gdańska po studiach. Poznałam chłopaka z Wrzeszcza, z którym chodziłam na spacery do lasu i po dzielnicy. Lubię Dolny Wrzeszcz, w którym zamieszkałam po wyprowadzce z domu rodzinnego. Wajdeloty stała stał się bardzo przyjaznym miejscem po rewitalizacji. Kiedyś przyjeżdżałam tu z mamą tylko do Paradowskiego po bezy, poza tym nie było wielu powodów, żeby się tu pojawić. Teraz sprowadziło się wielu nowych mieszkańców, którzy wybrali Dolny Wrzeszcz jako swoje miejsce do życia. Otworzyły się knajpy i kawiarnie. Jest tu taka społeczność, ludzie się znają i pozdrawiają na ulicy. To jest nasza kość niezgody, bo ja uwielbiam Dolny Wrzeszcz, a Piotrek niekoniecznie.

Piotr: Rozumiem ten małomiasteczkowy klimat Dolnego Wrzeszcza, ale dla mnie jakość ulic i estetyka poza Wajdeloty pozostawia wiele do życzenia. Chodziłem do liceum na Pestalozziego i mam z tą częścią dzielnicy wiele wspomnień. Jak chodziłem do szkoły to browar jeszcze prężnie funkcjonował. W całej okolicy śmierdziało rozgotowanymi płatkami kukurydzianymi. Ten zapach często wlatywał przez szkolne okna. To było bardzo męczące. Dodatkowo nieopodal była fabryka czekolady Fazer, wokoło unosił się odór nie do wytrzymania, taka cuchnąca melasa. Więc w drodze do szkoły w zależności, z której strony zawiało śmierdziało albo słodem, albo zapachami z fabryki słodyczy.

Dlatego zdecydowałeś się na mieszkanie w Górnym Wrzeszczu?

Piotr: Z jednej strony, to prawda, nie chciałem mieszkać w Dolnym Wrzeszczu, wciąż nie mogę przekonać się do tego kwartału. Z drugiej, trudno jest znaleźć małe mieszkanie w sensownej cenie. Kiedy trafiłem na ofertę mieszkania w Dolarowcu, to nie wahałem się. Znałem ten blok z dzieciństwa. Wiedziałem, że większość mieszkań jest podobnych i do tego widok z okna.

Jak zapamiętałeś Dolarowca z dzieciństwa?

Piotr: Przede wszystkim zapamiętałem Pewex, to był taki sklep top of the tops. Miałem może 6 lat. Do środka wchodziło się ciemną klatką schodową z reklamami różnych zachodnich produktów. W środku było pełno gablot z artykułami. Na wieszakach dżinsy, a za ladą papierosy Marlboro, które na reklamach miały wizerunek charakterystycznego kowboja. Przede wszystkim jednak tam można było dostać Lego. Wymarzona zabawka każdego dziecka. W zasadzie jak byłem mały to bawiłem się tylko tym. Jak byłem nastolatkiem przychodziliśmy z kolegami na galerie, balkony od strony Oliwy, pooglądać Wrzeszcz z góry, a już jako dorosła osoba nagrywać tam dyktafonem dźwięki miasta do swoich płyt.

Czy obecni mieszkańcy Dolarowca są świadomi historii tego bloku?

Piotr: Nie wydaje mi się. Większość z lokatorów jest tu przelotem. Dużo mieszkań jest na wynajem z racji tego, że są to kawalerki w dobrze skomunikowanej lokalizacji w centrum Wrzeszcza. Jest duża rotacja wśród mieszkańców, nie sprzyja to zgłębianiu historii bloku. Chociaż są mieszkańcy, którzy o Dolarowcu wiedzą prawie wszystko i mieszkają tu od samego początku.

Myślicie, że mikroklimat Dolnego Wrzeszcza ma wpływ historia?

Marta: Myślę, że bardziej to jest tworzenie nowego rozdziału. Nowej historii zapoczątkowanej przez ludzi, który wybrali sobie to miejsce do życia. Sprowadzili się tu nie tylko z innych dzielnic w Gdańsku, ale różnych miejsc w Polsce i na świecie. Wybrali dolny Wrzeszcz ze względu na klimat okolicy, korzystne położenie, starą architekturę. Większość mieszkań tutaj jest jasna, ma wysokie sufity, parkiet na podłodze. To trochę reakcja łańcuchowa, która miała swój początek w rewitalizacji Wajdeloty. Ludzie o podobnych gustach zaczęli się tu sprowadzać. I to poszło lawinowo.

Jakie są wasze ulubione miejsca we Wrzeszczu?

Marta: Dla mnie to ulica Wajdeloty i park Jaśkowej Doliny, obok którego mieszkam obecnie. Mieć ścianę lasu za oknem to błogosławieństwo, które teraz, w czasach pandemii doceniłam jeszcze bardziej. Cieszy mnie to, że mogę wyjść w przerwie od pracy na spacer po parku i mieć kontakt z przyrodą. To bardzo kojące. Jaśkową Dolinę znam chyba na pamięć.

Piotr: Dla mnie wybranie jednego miejsca we Wrzeszczu będzie bardzo trudne. Lubię park, ulicę Podleśną z Batorego, na której elewacje domów wyglądają jak wykończenia galer. W tych okolicach spędziłem swoje dzieciństwo. Lubię też spacerować na granicy Wrzeszcza i Strzyży, która właściwie zawsze dla mnie była częścią Wrzeszcza, jak Dolny Wrzeszcz czy Srebrzysko.

Co z historii Wrzeszcza jest waszym zdaniem warte uwagi?

Marta: Niedawno natrafiłam na artykuł, który napisała poprzednia lokatorka naszego domu przy Podleśnej. Opisuje jak wyglądała okolica zaraz po wojnie. Wspomina, że dom był potwornie zdewastowany. Kiedy w nim zamieszkali, to ulokowali się na strychu. Własnymi rękoma remontowali kawałek po kawałku, doprowadzając go do stanu użytkowania. Z innej publikacji dowiedziałam się, że w latach 30 XX wieku w naszym domu znajdował się Instytut Biblijny, w którym studenci mogli uczyć się języków obcych.

Poznanie historii zmienia perspektywę, nasz sposób bycia w świecie. O tym trzeba nie tylko pamiętać, ale być także odpowiedzialnym za miejsce, w którym zamieszkaliśmy. Architektura i historia dzielnicy to dziedzictwo. A my jesteśmy tu krótko…

Piotr: Warto pamiętać, że Gdańsk nie był dobrowolnie oddany. Poprzedni mieszkańcy Wrzeszcza musieli się po prostu stąd wyprowadzić. A my jesteśmy tu krótko i jesteśmy tu po kimś.

Instytut Langfuhr – Wywiad przeprowadziliśmy dzięki dofinansowaniu z Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”.
Wywiad przeprowadziliśmy dzięki dofinansowaniu z Muzeum Historii Polski w Warszawie w ramach Programu „Patriotyzm Jutra”.
Instytut Langfuhr – Zdjęcie autorstwa Renaty Dąbrowskiej zrealizowaliśmy dzięki wsparciu naszych Patronek i Patronów
Zdjęcie autorstwa Renaty Dąbrowskiej zrealizowaliśmy dzięki wsparciu naszych Patronek i Patronów