LudzieMiejscaFotoreportażWideoMapa

Zieleń to przyszłość

Obszar Parku Jaśkowej Doliny z roku na rok się kurczy, zabudowywany osiedlami ze wszystkich stron. A to przecież zielone dziedzictwo Gdańska. Park powstał dwieście lat temu z inicjatywy Jana Labesa, gdańszczanina, który postanowił zrobić coś dla miasta i jego przyszłych pokoleń. Oddał prywatny teren na promenadę spacerową, bo myślał w perspektywie przyszłości.

Tekst: Natalia Koralewska
Zdjęcie: Renata Dąbrowska

Instytut Langfuhr –

NATALIA KORALEWSKA: Czym Wrzeszcz odróżnia się od pozostałych dzielnic Gdańska?

MAGDA ZAKRZEWSKA-DUDA: Architekturą i przyrodą. Spacer ulicami Sobótki, Wassowskiego, czy Batorego jest przyjemny dla oka. Zachowana willowa architektura czyni dzielnicę autentyczną w odróżnieniu od Głównego Miasta. Wrzeszcz jest bardzo zielony, szczególnie okolice Parku Jaśkowej Doliny. Zachowane starodrzewie dają ukojenie w mieście i wpływają na ekosystem. Pamiętam bogate w stare drzewa ulice Dolnego Wrzeszcza – Aldony, Grażyny Wajdeloty. Dzięki dużym przydomowym ogrodom, teraz więcej zieleni znajdziemy w okolicach Zbyszka z Bogdańca, Dubois czy Lilli Wenedy.

Jak twoja rodzina znalazła się w Gdańsku?

Rodzice mamy to wilniuki, którzy w 1945 roku w wyniku postanowień jałtańskich przenieśli się najpierw do Bytomia, a później do Gdańska, z uwagi na stan zdrowia babci. Dziadek pracował jako technik palacz na Uniwersytecie Wileńskim, więc dostał pracę w Akademii Medycznej i mieszkanie służbowe przy ulicy Dębinki. Ojciec przyjechał z Radzynia Chełmińskiego do Gdańska na studia, podczas których poznał moją mamę.

Jakie są twoje związki z Wrzeszczem?

Urodziłam się w szpitalu położniczym przy Klinicznej. Dzieciństwo spędziłam na Lili Wenedy. Ojciec pracował na Politechnice Gdańskiej i dostał mieszkanie lokatorskie w tzw. blokach nauczycielskich. To było bardzo bezpiecznie miejsce do życia. Miałam pięć minut do szkoły podstawowej, ruch samochodowy w latach 70. w okolicy był znikomy, a całe moje dziecięce życie toczyło się na podwórkach. To był nasz naturalny rewir, gdzie biegaliśmy i bawiliśmy się. Do liceum poszłam na Pestalozziego, więc można powiedzieć, że całe moje młodzieńcze życie kręciło się wokół Wrzeszcza. Dopiero na studia wyjechałam do Poznania.

Czy poniemieckość przeszłość Gdańska była dla Ciebie odczuwalna?

Żyłam ze świadomością, że mieszkam w Polsce: hasła „Miasto Gdańsk zawsze polskie” itd.

Nieoczywista była dla mnie wielość niemieckich szyldów nad sklepami. W domu nie mieliśmy poniemieckich przedmiotów. Z prozaicznej przyczyny: to był czas, kiedy wszyscy chcieliśmy mieć nowe rzeczy. Wielokulturowość najbardziej reprezentowała dla mnie nasza sąsiadka, pani Kristen – Krystyna. Pochodzenie było wyraźnie słyszalne w jej głosie, jak i w silnym akcencie koleżanek, które ją odwiedzały. Wileńska rodzina mamy mówiła bardzo miękko, wręcz śpiewająco, a osoby dookoła nas inaczej.

W Poznaniu tęskniłaś?

W pewnym sensie, Wielkopolska jest podobna do Pomorza. W Poznaniu często spacerowałam po dzielnicy Sołacz, która z względu na architekturę przypominała mi Górny Wrzeszcz. Inaczej było w przypadku relacji międzyludzkich. Podział na tutejszych i przyjezdnych był bardzo wyraźny. Poznań jest miastem, w którym widoczna jest ciągłość pokoleniowa. Rodziny dbają o tradycje. Koleżanki ze studiów – poznanianki miały zazwyczaj wykupione mieszkania blisko rodziców i przygotowany posag. Moją grupę znajomych tworzyli ludzie z różnych stron Polski. Byliśmy przyjezdnymi i to nas łączyło.

W Gdańsku prawie wszyscy są przyjezdnymi, nikt nie ma wielopokoleniowych korzeni. To doświadczenie skłoniło mnie do refleksji o przyczynach narodzin Solidarności. Repatrianci przyjeżdżający do Gdańska po wojnie musieli zacząć życie od nowa. To wymagało otwartości i odwagi, umiejętności polegania na sobie nawzajem, a nie na zasobach rodzinnych.

Po studiach wróciłaś i zaangażowałaś się w dzielnicowe sprawy.

To kwestia charakteru, że jak się z czymś nie zgadzasz to chcesz działać, mieć wpływ na zmianę. Pod koniec lat dwutysięcznych zaangażowałam się w działalność stowarzyszenia Komitet Inicjatyw Lokalnych. Znałam Julitę Wójcik, Jacka Niegodę, Lidkę Makowską, Katarzynę i Jakuba Szczepańskich, Ksenię Bagniewską… Byliśmy młodą duchem ekipą, która chciała aktywnie działać. Miłość do Wrzeszcza łączyliśmy z obroną przed zniszczeniem starej tkanki architektonicznej i przyrody. Działaliśmy na rzecz powstania Rady Dzielnicy Wrzeszcz Górny. Kiedy ten pomysł został urzeczywistniony, uznaliśmy, że cele stowarzyszenia się wyczerpały.

Przypomnij, proszę, wasze działania.

Organizowaliśmy spacery historyczne po dzielnicy i Parku Jaśkowej Doliny. Był to także aktywizm budowalny, komentujący działania deweloperskie we Wrzeszczu. Bycie w strukturze organizacji pozwalało nam odpowiednio reagować. Kiedy planowano budowę Galerii Metropolia zebraliśmy komentarze eksperckie od specjalistów różnych dziedzin – architektura, środowisko, urbanistyka. Niestety, żaden nie został uwzględniony przez Biuro Rozwoju Gdańska i inwestora. Inicjowaliśmy dyskusję dotyczącą deszczów nawalnych i ich skutków. Włączyliśmy się w protest przeciwko budowie Quattro Towers w obecnej lokalizacji. Lata działań w KIL dały nam pewne doświadczenie i umiejętności w aktywizmie miejskim.

W co się teraz angażujesz?

Zabiegamy i walczymy o Sobótkowe Wzgórze, przeciw zabudowie mieszkaniowej z garażami podziemnymi. Nasze kamienice i drogi mogą nie wytrzymać setek ciężarówek wywożących tony ziemi i przywożących ciężki sprzęt. Deszcze nawalne sprawiają, że ze Wzgórza Sobótkowego spływa dużo wody w krótkim czasie. Gdzie znajdzie ujście, kiedy zrobią tam parkingi podziemne o dużej kubaturze?

Jestem ciekawa, które miejsce Wrzeszcza uważasz za najcenniejsze.

Ważna jest dla mnie przyroda – parki, skwery, przydomowe ogrody. Ubolewam nad wycinką drzew w Gdańsku, bo wiem, że wraz z nimi odchodzą ptaki i cały ekosystem ulega degradacji. Nie podobają mi się zmiany przy dawnej Bazie Harcerskiej wzdłuż Jaśkowej Doliny. Urokliwe miejsce bioróżnorodności zastąpiono betonowym zbiornikiem wodnym. Podczas budowy wycięto kilkadziesiąt drzew tutaj, a nasadzenia zastępcze wykonano w południowych dzielnicach Gdańska. Obszar Parku Jaśkowej Doliny z roku na rok się kurczy, zabudowywany osiedlami ze wszystkich stron. A to przecież zielone dziedzictwo Gdańska. Park powstał dwieście lat temu z inicjatywy Jana Labesa, gdańszczanina, który postanowił zrobić coś dla miasta i jego przyszłych pokoleń. Oddał prywatny teren na promenadę spacerową, bo myślał w perspektywie przyszłości.